niedziela, 15 lipca 2012

sobota, 14 lipca 2012

Miesiac bez spotkania

Tak sie zlozylo, ze na ostatni weekend czerwca T. musial w sobote isc do pracy, wiec nie moglismy sie zobaczyc. Oczywiscie wszystkie plany zostaly w zwiazku z tym przelozone na najblizszy weekend. Ale we wtorek przyjechala (byla) zona i znowu z planow nici. Ja oczywiscie, jako dobroduszna samarytanka, powiedzialam T., zeby spedzil czas z dawno niewidziana corka.

Obietnicom, ze spotkamy sie w ten weekend nie bylo konca. W planach mielismy wspolne wyjscie na lokalny festiwal. W srode dostaje maila, ze T. ma 38C goraczki i w czwartek rano idzie do lekarza. Koncem koncow w piatek spotkanie u mnie zostalo odwolane (mielismy sie spotkac w sobote wieczorem). Ale o 2 w nocy ustalilismy, ze w takim razie ja pojade do niego i oboje zatrzymamy sie gdzies w hotelu (z racji, ze u T. w mieszkaniu sie chwilowo nie da).
O 7 rano, juz po wyjsciu z domu, obladowana rzeczami by po pracy wsiadac od razu w shinkansen do Tokyo, dostaje wiadomosc, ze dziecko sie zarazilo od T. i dostalo goraczki. Cholera mnie wziela straszna (oczywiscie nie na dziecko ani nie na T., tylko na cala sytuacje w jakiej sie znajdujemy).

Postawilam sprawe na ostrzu noza.

czwartek, 12 lipca 2012

Dramat za dramatem

I mogloby sie wydawac, ze po wyjasnieniu sobie z T. wszystkich tajemnic, jakos sie pouklada. I na to sie zapowiadalo. Mielismy rozne plany spotkan, randek i podrozy, az tu nagle w zeszlym tygodniu....

Pod drzwiami do mieszkania T. pojawila sie ni stad nie z owad byla zona T. z dzieckiem. Nosz krew mnie zalala.
Niewiadomo do kiedy zostanie.

środa, 11 lipca 2012

Tajemnica T.

Na szczescie T. okazal sie nie miec zony. Okazal sie za to, ze ma byla zone, z ktora sie wlasnie rozwodzi. I wszyzstko nie bylo by takie strasznie skomplikowane gdyby nie to, ze ma malutkie dziecko. Pikanterii dodaje jeszcze fakt, ze ta byla zona jest Rosjanka i rok temu wziela dziecko i uciekla za granice.

Mozna by pomyslec, ze sytuacja juz bardziej skomplikowac sie nie moze. Oj, moze!

wtorek, 10 lipca 2012

Druga randka

Po pierwszej, udanej randce przyszla pora na druga, ktora rowniez okazala sie byc udana. Bylo kino, spacer, kolacja.
Na trzecia randke, majac w glowie slowa szanowngo ojca ("tylko sprawdz czy zony nie ma!") zapowiedzialam T., ze chcialabym zebysmy spedzili ja w Tokyo.
Podczas odliczania czasu do weekendu, T. dwa razy sprawial wrazenie, jakby nie chcial, bym przyjechala.
Na dzien przed spotkaniem, wieczorem, przyszla wiadomosci, ze lepiej by bylo, gdybym nie przyjezdzala. Ksiaze okazal sie miec skaze. T. skrywal tajemince!

niedziela, 8 lipca 2012

Pierwsza randka

W pierwszy weekend czerwca nastąpiło wreszcie długo wyczekiwane spotkanie (po prawie dwóch miesiącach mailowania). Na pierwszą randkę z T. wybraliśmy Nagoye - miasto, do którego mogę w miarę tanio dojechać, a jest najbardziej w stronę Tokyo.

sobota, 7 lipca 2012

Akt II

T. pojawił się w moim życiu gdzieś w połowie kwietnia. Podłamana samotnością, w ramach desperacji zarejestrowałam się na stronie internetowej dla ludzi, którzy szukają znajomych w Japonii.

Pierwsze parę dni było niezwykle trudnych - dostawałam same jednoznaczne wiadomości od dużo starszych facetów. Trzeciego czy czwartego dnia dostałam wiadomość od T. i tak nawiązała się powoli nasza znajomość.
W tym czasie sprawa z S. była jeszcze nie do końca wyjaśniona, więc i nie spieszyłam się za bardzo, co by się z T. spotykać, choć propozycja spotkania padła z jego strony dość szybko. 
Po ostatecznej rozmowie z S. byłam już zdecydowana, że na pewno chcę kontynuować znajomość z T. Z internetu przenieśliśmy się na telefon komórkowy i zaczęło się mailowe szaleństwo. Do spotkania jednak wciąż nie dochodziło z wielu przyczyn, jedną z nich było to, że dzieliło nas około 500 kilometrów.
T. mieszka w Tokyo!

czwartek, 5 lipca 2012

Koniec aktu pierwszego

Wiele się zdarzyło podczas ostatnich dwóch miesięcy. Blog miał zostać zawieszony, ale jednak, po ochłonięciu, plany zostały zmienione. W wielkim skrócie przedstawiam dokończenie aktu I.

Z wielu przyczyn (o których będę pisała w późniejszych notkach), postanowiłam powiedzieć S. wszystko prosto z mostu. Po drodze było parę nieprzyjemnych sytuacji i zmęczona tym wszystkich, dla świętego spokoju taką właśnie decyzję podjęłam.

S. spotkał się ze mną w popularnej wśród par (i nie tylko) restauracji o nazwie Baby Face Planet. Po zwykłej, 3 godzinnej rozmowie (nie mieliśmy okazji pogadać prawie 2-3 miesiące), na zakończenie powiedziałam to co planowałam cały wieczór. S. albo dobrze udawał zaskoczonego, albo naprawdę tak było. Poprosił o czas na przemyślenie sprawy. W tym czasie wypadła akurat majówka (w Japonii to się nazywa Golden Week), więc spotkaliśmy się dopiero po dwóch tygodniach. Po raz kolejny szczerze pogadaliśmy. Okazało się, że S. ma już jakąś sympatię, ale nie idzie mu zbyt dobrze. (Nie)stety dla mnie nie będzie miał nic więcej niż przyjacielskie uczucia. Piszę "stety", bo całe szczęście, że się tak stało. S. bynajmniej nie jest facetem, którego teraz potrzebuję. W dodatku, mnie, osobie sabotującej swoje potencjalne związki (czytaj wybieram sobie takie obiekty uczuć, co by broń boże nic z tego nie wyszło), było to na rękę. Po głębszym przemyśleniu sprawy, dobrze, że stało jak się stało. Uczucia powiedziane (mimo, że były one wytworem mojej chorobliwej jaźni), wyjaśnione, można move on.

I wtedy na scenę wchodzi T.
Zaczynamy akt II!